top of page

Granice szaleństwa

  • Zdjęcie autora: ZOLA
    ZOLA
  • 25 wrz
  • 5 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 30 wrz

szaleństwo

Ostatnie tygodnie zmusiły mnie do wielu refleksji. Trochę "zawdzięczam" to swoim osobistym doświadczeniom, a trochę temu co się wydarzyło w USA w ostatnim czasie. Przyznam się szczerze, że pierwszy raz odkąd mieszkam i pracuję w Stanach Zjednoczonych zastanawiałem się na poważnie nad tym czy nadal chcę tutaj żyć. Miałem pewne wątpliwości. Takie oto rozkminy chwytają mnie na blisko dekadę mojej amerykańskiej przygody.


Ostatnie tygodnie w Ameryce były okropne. Najpierw brutalne morderstwo Iryny Zarutskiej, 23-letniej Ukrainki, która padła ofiarą notorycznie notowanego przestępcy, kiedy wracała z pracy jednym z tramwajów w Charlotte, niecałe 2 godziny drogi od nas. Później było głośne na całym świecie morderstwo Charliego Kirka - prawicowego aktywisty - który został śmiertelnie postrzelony podczas debaty na kampusie jednego z uniwersytetów w Utah. W międzyczasie doszło jeszcze do strzelaniny w jednej ze szkół w Colorado, gdzie zginęły dzieci (dla zainteresowanych - w tym roku na terenie USA doszło już do niemal 50 strzelanin na obiektach szkolnych. Pięćdziesiąt aktów terroru w szkołach. Sick!) Kilka mocnych wydarzeń w krótkim odstępie czasu sprawiły, że poczułem, że chyba mam dość. Widziałem już wiele w życiu, ale filmiki z tych tragedii były dla mnie wyjątkowo trudne do obejrzenia. Być może było już tego za wiele.


Oprócz samych tragedii, ich natężenia i skali, ogromny wpływ na moje samopoczucie miały także reakcje ludzi na te wydarzenia. Z niedowierzaniem obserwowałem jak niektórzy celebrowali morderstwo Charliego Kirka bądź też rozwodzili się nad zasadnością zamachu na jego życie. Bez pohamowania i w sposób bezwględny rzucano werdyktami, że Charlie Kirk nie powinien żyć. Życzono śmierci jego żonie i dzieciom. Obserwacja tego była okropna. Morderstwo młodej Ukrainki również uzasadniano - w tym wypadku setkami lat opresji pewnych grup społecznych i sugerowano nawet - na profilach poważnych organizacji - że niektórzy ludzie zwyczajnie mają prawo do przemocy. Co to znaczy mają prawo do przemocy? Ludzka reakcja na te tragedie wzbudziła we mnie szok i niedowierzanie - nie mieściło mi się w głowie, że w XXI wieku ktoś potrafi myśleć w ten sposób. Setki tysięcy osób wystawiło w sieci świadectwa tego, jakimi są ludźmi i było to przerażające, bo człowiek orientował się w jak diabolicznym świecie żyjemy i ile nienawiści jest w człowieku.


Mój problem polegał na tym, że zostałem trafiony w momencie kiedy miałem opuszczoną gardę. Myślałem, że zamach na prezydenta Trumpa podczas wyborów w 2024 roku to było apogeum konfliktu jaki narastał wśród społeczności amerykańskiej. Myślałem, że nic gorszego nie może się wydarzyć i że wszyscy się zreflektują, że przekroczono pewne granice. Tymczasem, na oczach wszystkich zabito człowieka za to, że miał odmienne przekonania polityczne i rozmawiał o tym z ludźmi na uczelniach. Sam nie zgadzałem się z Kirkiem w niektórych sprawach. Nie zgadzam się również z przekonaniami wielu innych ludzi, ale w życiu nie pomyślałbym że najlepszym rozwiązaniem byłoby morderstwo. Na pewno nie zdobyłbym się na to, żeby uzasadniać zabicie człowieka w takich okolicznościach. Najlepszym rozwiązaniem, które powinniśmy stosować, było de facto to co robił Charlie Kirk - rozmowa, wymiana poglądów w sposób normalny, cywilizowany. Ale cywilizowane rozmowy w USA zdają się być już "passe"...


Coś w tym tygodniu pękło...


W mojej głowie pojawiło się tytułowe pytanie - gdzie są granice szaleństwa? Czy jest w tym kraju ktoś, kto mógłby powiedzieć STOP i zatrzymać ten dziki galop w przepaść? Czy ktoś w ogóle rozumie co się dzieje z tym krajem i jego ludźmi? Czy kogoś to w ogóle obchodzi? Czy właśnie znormalizowano tutaj zabójstwa na tle politycznym? Czy rzeczywiście w USA pojawiła się powszechna zgoda na to, żeby notorycznie aresztowani przestępcy nadal chodzili wolno ulicami miast i siali terror? Co się tutaj dzieje?


Autentycznie zacząłem zastanawiać się nad tym czy nadal chcę żyć w tym kraju. Zastanawiałem się czy chcę wiązać przyszłość z miejscem, gdzie ktoś mógłby mnie zabić wyłącznie za odmienne poglądy. Ba, myślałem o tym, że ktoś mógłby nawet stwierdzić, że mi się należało i mam za swoje. Zastanawiałem się czy chcę żyć z koniecznością nieustannego obracania się za siebie i sprawdzania czy nie kręci się wokół mnie jakiś wariat, który dawno powinien być za kratkami, a teraz mógłby wyrządzić mi krzywdę, czasami zupełnie bez powodu lub w imię jakiejś chorej ideologii. Myślałem o tym jak daleko zaszły sprawy w USA i jak okropnie podzielone jest społeczeństwo. Ubolewam nad tym jak bardzo zmanipulowano ludzi i przekonano ich, że trzeba się ze sobą bić do upadłego. To nie jest już walka o to kto ma rację - to jest ideologiczna wojna. Fakty nie mają już znaczenia. Aż ciężko w to uwierzyć jak agresywni stali się ludzie i żę są w stanie posunąć się do przemocy bez mrugnięcia okiem. Albo tą przemoc wszem i wobec popierać.


Zawsze wydawało mi się, że Amerykanie mają wyjątkowe poczucie wspólnoty i nawet na poziomie lokalnych społeczności, pomimo różnić poglądowych, zawsze są w stanie znaleźć wspólny język i "zorganizować wspólnego grilla". Niestety, doszedłem do wniosku że w wielu przypadkach jest to już tylko legenda. Na osiedlowych forach ludzie skaczą sobie do gardeł w imię absurdalnych przekonań. Atmosfera jest na tyle rozgrzana, że zmusza niektórych do sprzedaży domu i wyprowadzki w "bardziej sprzyjające okolice". I ludzie traktują to jako znamiona zwycięstwa czy też powody do dumy.


Gniew mieszał mi się ze smutkiem i frustracją. Chciałem się od wszystkiego i wszystkich odciąć i nie obserwować tego szaleństwa, nie uczestniczyć w nim. Chciałem stąd wybyć na trochę. Później chciałem się z tymi ludźmi kłócić, spróbować przemówić im do rozsądku. W międzyczasie wmawiałem sobie, że trzeba im przebaczyć "bo nie wiedzą co czynią" i trzeba podejść do nich z ogromną rezerwą empatii. Byłem momentami wściekły, a czasami zupełnie bezradny. Najchętniej rzuciłbym wszystko w pizdu i już nie wracał. Ale najbardziej pragnąłęm, żeby ustał chaos w mojej głowie i żebym znalazł sobie jakieś sensowne wytłumaczenie na cały ten bałagan. W moim mózgu dominowała myśl, że to nie jest Ameryka w której tak bardzo chciałem zamieszkać. Ale inne głosy podpowiadały, że może to właśnie jest prawdziwa Ameryka, tylko jako zafascynowany nią młodzieniec nie miałem sposobności przekonania się o tym, jak się tutaj żyje. Dziś obserwuję to z frontowych rzędów i momentami załamuję ręce.


Postawione pytanie nadal dzwoni w mojej głowie. Może jestem naiwny, ale wierzę, że to szaleństwo można powstrzymać. Gdzieś głęboko mam nadzieję, że ludzie są jeszcze w stanie zacząć dogadywać się ze sobą - pomimo tego, że ewidentnie z miesiąca na miesiąc jest coraz gorzej. Mam też nadzieję, że przypadki Iryny Zarutskiej i Charliego Kirka będą jakimś punktem zwrotnym i wpłyną jakoś na sytuację w kraju. Mam swoją piękną, utopijną wizję Ameryki i boli mnie, że ten kraj podąża w odwrotnym kierunku. Chciałbym ogromnie, żeby ten kurs uległ zmianie, ku tej dobrej stronie. Chciałbym, żeby to szaleństwo ustało.


Wybraliśmy się ostatnio na spacer. Atmosfera była nieco inna niż zwykle - ale być może były to tylko moje odczucia. Piękna pogoda, słonecznie, nie za gorąco, lekko zachodzące słońce. Mijaliśmy sąsiadów na ulicy. Ktoś na schodach domu grał na gitarze i śpiewał, jakby zupełnie dla nikogo, tak po prostu. Trochę dalej grupka sąsiadów rozstawiła krzesełka rybackie, podzieliła się drinkami i razem zasiadła przy ulicy. Dzieciaki biegały dookoła. Grupka rowerzystów zniknęła pomiędzy drzewami, wjeżdżając na leśną ściężkę. Sąsiad koszący trawę witał nas uprzejmie, tak samo jak ludzie wyprowadząjacy swoje psy. Pomyślałem sobie, że właśnie takiej Ameryki mi brakuje - zjednoczonej, uprzejmej, wolnej, różnorodnej, zgodnej. Brakuje mi jej z dwóch powodów - po pierwsze ostatnio wiele złego się tutaj działo i na tym skupiała się uwaga, po drugie sam mocno dałem się wciągnąć złym emocjom i zbytnio koncentrowałem się na nich. Nie zauważałem już takich prostych, przyjemnych rzeczy jak uśmiech sąsiada, dobra pogoda czy chwila spokoju. Postanowiłem, że muszę koniecznie powstrzymać to zło w swojej głowie i muszę odzyskać kontrolę nad swoimi myślami. Nie chcę odwracać się od ludzi i izolować, nie chcę żyć w ciągłej niepewności i w uprzedzeniach. Może nie zmienię całego świata, ale mogę zrobić coś dobrego ze sobą i dla własnego otoczenia. I na tym zacząłem się skupiać. Mam nadzieję, że wyjdzie mi to na dobre.


Mam nadzieję, że któregoś dnia wszyscy odetchniemy, a po tym okropnym szaleństwie nie będzie śladu. I być może wszyscy stwierdzimy zgodnie, że koniec końców da się żyć razem i w zgodzie.


Dobrego dnia.





Komentarze


SUBSKRYPCJA

Wypełnij poniższą formę i bądź z nami na bieżąco!

AMERICAN STORIES @ 2025

  • Czarny YouTube Ikona
bottom of page