top of page

Życie na wizie pracowniczej cz.1 - wiza L1




Bardzo często zadajecie nam pytanie jak to się stało, że dostaliśmy wizy pracownicze i jak się żyje w USA na takich warunkach. W związku z tym postanowiliśmy przygotowaliśmy dwuczęściowy wpis, w którym przybliżymy Wam kilka detali oraz powiemy jak to wyglądało z naszej strony. Mamy nadzieję, że część tych informacji przybliży Wam nieco zasady pobytu w USA na takich właśnie warunkach. Zapraszamy!



Nasze wizy


Do Stanów Zjednoczonych przylecieliśmy z wizami typu L, dokładniej L1-B oraz L2. Ten rodzaj wizy to nic innego jak umożliwienie firmie transferu pracownika z jednej lokalizacji do innej znajdującej się na terenie USA. Jest to jedna z najprostszych (podobno...) form transferowania i posiada kilka atutów względem powszechnie stosowanej wizy H1. Członkowie rodziny, którzy wybierają się z Tobą w podróż do Ameryki otrzymują wizy L2. Wiza L2 jest zależna od statusu wizy L1, ale o tym napiszemy w osobnym wpisie, bo trzeba byłoby się trochę rozpisać :) Wizę L-1B wystawia się najpierw na 3 lata z możliwością przedłużenia do pięciu. Jest jeszcze alternatywna wiza L1-A (managerska), która może być aktywna nawet do 7 lat. Jak wygaśnie, to trzeba kombinować :)



Story of my life
Nim zaczął się cały "raban" związany z przenosinami pracowałem w polskim oddziale swojej firmy około 4 lata. W tamtym czasie dyrektor mojego oddziału wyjechał w miesięczną delegację do Stanów, do Nowego Jorku i do Raleigh. Tak bardzo mnie to podjarało, że jak tylko wrócił, to złapałem go na dworze podczas przerwy i zacząłem zalewać pytaniami jak było, jak mu się podobało itd. Oczywiście waliłem sucharami typu "jak byłeś w New York to widziałeś Jay-Z? Zbiłeś z nim żółwia? Albo z kimś innym znanym?", ale to czy błaznuję nie miało żadnego znaczenia, bo ja jak zwykle chłonąłem jak gąbka każdy detal z ust osoby, która na własne oczy widziała ten kraj. No i tak pogadaliśmy, rozmarzyłem się o tej krainie z bajki tak bardzo, że wypaliłem spontanicznie czy nie ma tam jakiejś roboty. Złożyło się idealnie, bo właśnie za oceanem rozpoczęły się roszady kadrowe plus pojawił się projekt, w który bardzo dobrze wpisywałem się swoimi umiejętnościami, więc de facto pomysł wydawał się fantastyczny. Niewinne pytanie przerodziło się z czasem w poważne dyskusje, no i tak się potoczyło. Trochę to wszystko trwało, bo prawie 2 lata, ale finalnie mój amerykański sen stał się faktem. Te dwa lata były mieszanką ogromnej euforii i paraliżującego stresu, bo z jednej strony marzenie, które było zupełnie poza zasięgiem przez długie lata miało się spełnić, a z drugiej strony nie wiedziałem czy podołam wyzwaniu. Teraz siedzę i śmieję się jaki byłem głupi , ale wiadomo, Polak mądry po szkodzie ... :)


American Dream w wersji L1


Zasady pobytu w USA na wizie L1 są proste - Twoja firma wysłała Cię do Ameryki żebyś wykonał robotę, do której jesteś potrzebny, co oznacza, że pracujesz tylko i wyłącznie dla tej firmy. Nie możesz dorabiać na boku na Uberze, inwestować, tworzyć stronki internetowe jako freelancer czy wyprowadzając pieski sąsiadów (nie śmiejcie się, na tym można zarobić!). Wszystkie formy alternatywnego zarobku traktowane są jako łamanie założeń wizy L1 i mogą Tobie grozić konsekwencje prawne. Jako posiadacz wizy L1 nie możesz zmienić pracodawcy, bo nikt poza Twoją firmą nie może jej po prostu przejąć. To zasadnicza różnica między wizami L1 i H1. Jeżeli zdecydujesz się na zmianę firmy - bo de facto jest to przecież możliwe - cała procedura musi zacząć się od nowa, więc wracasz do kraju, wypełniasz te same dokumenty, przechodzisz przez te same etapy i wtedy nowy pracodawca może Cię do siebie przyjąć. Niestety rzadko która firma z uśmiechem przyjmuje do wiadomości, że jesteś na wizie :) Powody są nawet dwa, pierwszy to oczywiście koszty związane ze sponsorowaniem dokumentu, druga to fakt, że po paru latach wiza wygasa, a w Ameryce rynek pracy wygląda inaczej niż w Polsce - ludzie pracują w jednej firmie po kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt lat, więc i poszukiwania pracowników odbywają się właśnie pod tym kątem.


W oparciu o powyższe można powiedzieć, że wiza L1 jest dobra dla tych, którzy wyjazd do USA traktują jako przygodę życia, ale planują wrócić do kraju po jakimś czasie. Na terenie Stanów możesz podróżować bez ograniczeń, chociaż zaleca się mieć przy sobie wszystkie dokumenty tak na wszelki wypadek, ale do tej pory jedyne co nam sprawdzano to lokalne prawo jazdy i nigdy nie mieliśmy żadnego problemu. Problemy za to zdarzają się przy wlocie do Stanów. Wszelkie dokumenty potwierdzające możliwość legalnego pobytu w USA powinny być w jednej teczce. Oficer imigracyjny może wypytać Cię o to gdzie pracujesz, co robisz, więc dobrze jest pamiętać co zostało wpisane do wniosku przed wizytą w ambasadzie. Po kilku przeprawach niektórzy robią tylko skan twarzy, odcisków palców i puszczają wolno, ale Ci bardziej skrupulatni potrafią potrzymać Cię trochę przy przejściu. Wracając do wątku, jeżeli USA to dla Ciebie przygoda, to niczego więcej nie potrzebujesz do szczęścia, możesz swobodnie podróżować po kraju i cieszyć się doświadczeniami.


Inaczej sytuacja ma się w przypadku, kiedy przylatujesz z planem pozostania tutaj na dłużej. Wiza L1 jest niestety mocno ograniczająca pod wieloma względami, a najgorszy jest fakt ciągłej niepewności czy uda się zostać czy nie. Ciężko również wykorzystać potencjał miejsca, w którym się przebywa, a Ameryka to nadal kraina wielkich możliwości, naprawdę. Bywa, że najzwyczajniej w świecie czujesz się zamknięty jak w klatce i uzależniony od jednego konkretnego źródła. Poza tym konieczność ciągłego latania ze wszystkimi dokumentami przy sobie jest też w pewien sposób absurdalna, bo ryzykuje się naprawdę wiele i ciągle trzeba biegać z teczką pełną papierów, otwierać i zamykać na zmianę, a nie daj boże zgubisz jakiś papier podczas przesiadki... Myślę, że celem każdego kto chciałby żyć w USA na stałe jest znalezienie sposobu na zieloną kartę bądź obywatelstwo. Ale to też nie jest takie hop-siup ... :)



No to jak się żyje na tej wizie?


Cały powyższy wywód można podsumować krótko, jest ogólnie dobrze, ale mogłoby być zdecydowanie lepiej. Jeżeli jest się ambitną osobą i ma się ciekawe pomysły to życie na wizie L1 może być frustrujące. Uwierzcie, coś o tym wiem :) Z wielu dogodności tego miejsca siłą rzeczy nie można skorzystać. Ale nie jest to też super uciążliwe i życie na co dzień jest raczej bezstresowe. Do spełnienia wielu marzeń związanych z Ameryką w zupełności wystarczy. Tylko non stop w głowie wierci się myśl, że nie wiesz jak długo będziesz żyć swoim amerykańskim snem...


Na tym skończymy pierwszą część wpisu. W następnej części skupimy się na detalach związanych z posiadaniem wizy L2, którą obecnie dzierży Pam :)


Jeżeli chcielibyście o coś jeszcze dopytać - śmiało. Jeżeli macie podobne doświadczenia, podzielcie się z nami. Ta historia oparta jest na naszych przygodach, więc jeżeli u Was wyglądało to inaczej albo twierdzicie, że któryś zapis jest niesprecyzowany czy błędny, poinformujcie nas o tym :) Niech ten post i następny posłużą wszystkim, którzy chcieliby ze spokojną głową rozpocząć swoją przygodę w USA. Będziemy Wam wdzięczni za zostawienie śladu po sobie :)


Bywajcie!



-----


PS. Dla wytrwałych - kilka faktów na temat procesu wizowego


OK, w momencie kiedy padła decyzja "Wysyłamy Zolę do Ameryki" rozpoczęła się cała biurokratyczna karuzela. W przygotowaniu petycji i dokumentów pomagała mi zewnętrzna firma ale wszystko musiałem wypełniać i dostarczać sam. Proces - jak dobrze pamiętam - zaczyna się od wypełnienia formularza I-129 do USCIS (U.S. Citizenship & Immigration Services). W tym samym czasie firma musi spełnić szereg prawnych warunków, co akurat w przypadku międzynarodowych korporacji nie jest czymś szczególnie trudnym. Oprócz I-129 wypełnia się również formularz I-797 i na tej podstawie można rozpocząć ubieganie się o wydanie wizy. Po skompletowaniu wszystkich wymaganych dokumentów przychodzi czas na wizytę w ambasadzie.


Wizyta w ambasadzie/konsulacie nie jest szczególnie stresująca, ale należy odpowiedzieć na kilka podstawowych pytań, aby osoba sprawdzająca dokumentację upewniła się, że rzeczywiście wiemy po co lecimy i jaki jest nasz zakres obowiązków. Generalnie trzeba wytłumaczyć osobie z okienka, w przypadku tej wizy będzie to rozmowa po angielsku, co robisz i dlaczego akurat Ty zostałeś wybrany lecieć do USA. Po przejrzeniu dokumentacji i rozmowie "kwalifikacyjnej" jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, dostajemy pieczątki na dokumentach, nasz paszport zostaje w ambasadzie i przychodzi do nas po paru dniach z piękną wizą w środku.


Oprócz wspomnianych dokumentów jest jeszcze masa innych papierków, które należy podpisać. Najbardziej irytujące było pisanie bodajże na dwóch różnych dokumentach tego samego - dlaczego akurat Ty musisz lecieć do Stanów? Co takiego umiesz, czego nie potrafiliby kandydaci z lokalnego rynku? Grrr, głupota, ale wypełniać trzeba. Są też różne formularze, które należy wypełnić przed przylotem. Jednym z ciekawszych jest ten, gdzie dokonuje się coś na wzór wywiadu wstępnego. W formularzu odpowiadasz na standardowe pytania o sobie, a potem wjeżdżają absurdy typu czy jesteś ekstremistą, czy wspierasz jakąś organizację terrorystyczną, czy potrafisz obchodzić się bronią czy materiałami wybuchowymi, kogo znasz w USA itd. Z tego co pamiętam było o to wielka afera, bo nawet były prezydent Komorowski swego czasu musiał wypełniać ten sam dokument :D No i oczywiście parafka pod stwierdzeniem, że nie kłamiesz.

1335 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page