Oczy świata zwracają się powoli na wschodnie wybrzeże USA, gdzie lada dzień huragan Florence uderzy z siłą, jakiej podobno nie widziano tutaj od lat. Chcieliśmy napisać Wam jak to wygląda "od środka" okiem mieszkańców Północnej Karoliny.
Siłę żywiołu lecącego w stronę Karoliny Północnej porównuje się z huraganem Fran, który szalał tutaj w latach 90tych, więc można powiedzieć, że Karolina nie była w podobnym zagrożeniu od dekad. Od tamtego czasu, wg statystyk, zaludnienie w tym stanie znacząco wzrosło, więc również pod tym względem impakt zyskuje innego wymiaru. Dla nas to również coś nowego, to znaczy wiemy czym są silne wiatry, ale porywy do 110km/h a porywy do 250km/h w górę to dwie różne sprawy. Nie spodziewamy się, żeby taka siła wpadła w głąb lądu, ale pewne reperkusje będą tutaj odczuwalne. Najnowsze informacje donoszą, że wybrzeże musi się przygotować na najgorsze. "It will be like Mike Tyson punch for Carolinas", tak w mediach przedstawiają sytuację. Mówi się również, że skutki zalania wybrzeża mogą być gorsze niż w przypadku huraganu Harvey, który w zeszłym roku uderzył w południe USA, demolując między innymi Teksas i odcinając główne rafinerie Stanów od prądu, co wywołało mały kryzys paliwowy w kraju.
Wśród ludzi rzeczywiście narasta niepokój, co widać na ulicach i w sklepach. Stacje benzynowe są oblężane, większość z nich wywiesza kartki z ogłoszeniem, że nie ma już wiecej paliwa. Cysterny nie nadążają z dowożeniem zasobów. Podobnie ma się rzecz z produktami spożywczymi. Niemaże niemożliwym jest znalezienie wody, z półek znikają inne napoje, mleko, płatki śniadaniowe, puszki z jedzeniem, słodycze, chipsy i wszystko inne nie wymagające chłodzenia. Bo największym problemem może być brak prądu. Podczas huraganu Fran nasza okolica była prawie 2 tygodnie bez elektryczności - czasy się zmieniły, na pewno nie jest tak źle, ale jest prawie pewne, że prąd na jakiś czas zniknie, dlatego trzeba przygotować się w taki sposób, aby poradzić sobie bez niego. Kolejnym symbolem narastającej paniki jest wzmożony ruch na autostradach. Jesteśmy pierwszą przystanią dla ludzi uciekających przed żywiołem z wybrzeża, znajdujemy się od niego jakieś dwie godziny jazdy samochodem. Ulice są zakorkowane, a współpracownicy opowiadali dziś w biurze, że nie da się swobodnie jechać ulicami miast. Wszyscy, łącznie z częścią osób z naszego regionu, udają się na zachód, w głąb lądu, jak najdalej od zagrożonego rejonu.
USA jako kraj deklaruje pełną gotowość do zderzenia z Florence. Według informacji gwardia narodowa w NC zwiększyła zasób oddziału kryzysowego z 600 do 2400 osób. Gotowe do akcji jest też wojsko, a na niebie latały zeszłej nocy śmigłowce i samoloty wojskowe. Na wybrzeżu trwa akcja zabezpieczania terenu i ze zdjęć przypomina to trochę polskie powodzie z 1997 roku - barykady, worki z piaskiem, jeden wielki plac ciężkiej roboty. Do akcji przyłącza się także amerykański Czerwony Krzyż, który już wysyła wolontariuszy w pobliże zagrożonych terenów. Prezydent zapowiada pełne wsparcie kraju zapewniając, że wody i prowiantu dla dotkniętych huraganem nie zabraknie. Ameryka jest w pełnej gotowości i pozostaje już tylko czekanie na to, co się wydarzy i jak wredny będzie Florence. Potem będzie już tylko czas na działanie i pomoc.
A z naszej strony... Cóż, czujemy się trochę jak w jakimś filmie. Oglądamy wiadomości i obrazki znad oceanu, ale jeszcze jakoś nie do końca to do nas dociera. Za oknem wciąż mamy spokojną, słoneczną pogodę, ale lada dzień możemy zacząć odczuwać pierwsze powiewy i ulewne deszcze. Od strony technicznej jesteśmy raczej przygotowani, od mentalnej - nigdy nie wiadomo, ale trzymamy fason :) Huragan nieco zmienił trajektorię i ucieka lekko na południe, ale nie oznacza to, że nie zawróci z powrotem, wszystko co widzimy póki co to tylko prognozy, a w rzeczywistości może być zupełnie inaczej. No więc siedzimy i czekamy - coś na pewno się wydarzy, pytanie tylko co i jak mocno odczujemy skutki. Oczekiwanie na nieuniknione, jak na nieproszonego gościa - to jest w tym wszystkim najdziwniejsze. Matka natura bywa złośliwa, ale wciąż nie mamy sposobu, więc musimy sobie z tym radzić.
Comments