Do Nowego Orleanu wybieraliśmy się w poszukiwaniu słońca i odpoczynku od codzienności. Zdjęcia z tego miasta są niezwykle zachęcające, więc nie mogliśmy przegapić takiej okazji i udaliśmy się w podróż. To co tam zastaliśmy przerosło nasze wszelkie oczekiwania... :)
Oto nasza przygoda w Luizjanie.
WELCOME TO NOLA
Początek naszej przygody rozpoczynamy w sobotę rano w biznesowym dystrykcie miasta, gdzie znajdował się nasz hotel. Plan jak zwykle ten sam - wychodzimy bez planu i robimy rekonesans. Ruszyliśmy więc Poydras Street przed siebie, w stronę centrum.
Poprzedniej nocy Nowy Orlean z wysokości 21. piętra wyglądał jak klasyczne amerykańskie miasto. Byliśmy otoczeni wysokimi budynkami i supernowoczesną areną sportową. Jednak jak na to co już zdążyliśmy zobaczyć, Business District był całkiem przestrzenny. Za dnia wyglądało to jeszcze spokojniej. Pomiędzy wspomnianymi drapaczami powciskane stoją stare, zabytkowe budynki, dwu-trzy piętrowe, przypominające czasy kolonialne czy wczesny okres industrialny. Historia przeplata się z nowoczesnością. Nie jest to szczyt schludności, ale widzieliśmy dużo gorsze miasta, Nowy Orlean jest dość kolorowy i nietypowy jak na amerykańskie klimaty, co mocno wiąże się z jego historią. Przy ulicy ciągną się rzędy palm i nie wiem jak Wy, ale my na ten widok zawsze odczuwamy klimat wakacji. Do tego pogoda, około 25'C, a mamy dopiero marzec. Tak jest, mamy to czego szukaliśmy :)
Podczas spaceru towarzyszył nam spory ruch na ulicach. W Nowym Orleanie jak i w Nowym Jorku kierowcy nie należą do zbyt cierpliwych i nie uraczycie samochodu, które grzecznie zatrzyma się przed przejściem dla pieszych i eleganckim ruchem ręki zachęci do przejścia na drugą stronę jezdni. Kierowcy zachowują się jak w pośpiechu, trąbią i podjeżdżają niebezpiecznie blisko, dlatego radzimy Wam uważać kiedy zamierzacie przejść na zielonym świetle, bo okaże się , że jeszcze dwa samochody z kolejki przejadą tuż przed Waszymi stopami. Nie zdziwcie się też, jak na zielonym świetle dla pieszych zostaniecie strąbieni za "zbyt wolne" przechodzenie przez pasy :)
FRENCH QUARTER
Im bliżej centrum tym głośniej, więc podążamy za decybelami. Każdy kogo znamy i kto był w Nowym Orleanie, powtarzał - musicie zobaczyć French Quarter. Ta centralna dzielnica jest podobno najbardziej zabytkowym miejscem w USA i zachowana jest w naprawdę niezłym stanie. Cechują ją mocno europejskie wpływy, co widać najlepiej na budynkach. Ulice w tym miejscu są ciasne, budynki pościskane jeden koło drugiego. Na początku było jeszcze w porządku, ale z czasem na tych wąskich alejkach robiło się super tłoczno i głośno. No i do tego jeszcze kiepskie zapachy. Na początku poczuliśmy się zniechęceni ale trzeba przyznać, że architektura sprawia, że można odnieść wrażenie jakbyśmy opuścili Stany i byli albo gdzieś na Karaibach albo z powrotem w Europie. Bardzo nietypowe i bardzo interesujące miejsca. Jakby tak spacerować z przewodnikiem to niemal każdy budynek opowiada inną historię. Jest tu bardzo kolorowo, każdy dom jest inny, na próżno szukać tam jakiegoś konkretnego stylu, jeden wielki misz-masz, który wygląda niesamowicie.
Centralnym miejscem French Quarter jest Bourbon Street, tak zwane "must see" Nowego Orleanu - jeżeli lubicie totalny chaos i miliard bodźców. Uwierzcie nam, to miejsce Was pochłonie, wciągnie, przemieli i oczaruje. Choćbyście wzbraniali się rękoma i nogami to i tak w końcu ulegniecie klimatowi tej ulicy. To jest po prostu NIE-PRA-WDO-PO-DO-BNE co tam się dzieje! Bywaliśmy w różnych miejscach, imprezowaliśmy też sporo, ale w takim miejscu chyba jeszcze nigdy nie byliśmy. Bourbon Street to przepełniona ludźmi długa aleja, na której znajdują się setki barów i restauracji, gdzie życie tętni na maksa i zdawać by się mogło, że nie panują żadne reguły.
Co lokal to inna muzyka, inni ludzie, inny klimat. Tylko tutaj zobaczycie motocyklistów i ulicznych gangsterów pomiędzy ludźmi ubranymi w różowe garnitury czy hawajskie koszule. Tylko tutaj elegancki pan w smokingu idzie pod rękę z kobietą, która wygląda jak królowa voodoo. Na tej ulicy jest dosłownie każdy rodzaj człowieka, każdy rodzaj charakteru, każdy rodzaj ekspresji jaką można sobie wyobrazić. Po prostu toniesz w tym klimacie i zapominasz o normalnym świecie pozostawionych parę alejek dalej.
Dla nas to była mega przeżycie, coś nietypowego. Oglądanie tego spektaklu na Bourbon Street było na początku czymś nieco paraliżującym, ale po paru minutach byliśmy kompletnie pochłonięci. Jeżeli szukacie dobrego miejsca na imprezy czy kawalerski/panieński wieczór to koniecznie rozpatrzcie Nowy Orlean i Bourbon Street. Satysfakcja gwarantowana, to miejsce to prawdziwa bomba.
KRAINA DZIWAKÓW I ARTYSTÓW
Z początku myśleliśmy, że Nowy Orlean będzie takim lekkim, jazzowym miastem, gdzie co parędziesiąt metrów na futerale siedzi pan w czarnych okularach i pogrywa jakąś melodię na swojej nadgryzionej zębem czasu trąbce. Cóż, takiego stricte jazzu w tym jazzowym mieście jest dość mało, a całe show we French Quarter kradną artyści uliczni innego rodzaju.
Street performance to stary sposób na życie w regionach Karaibskich, ale Nowy Orlean niczym nie odstaje. To, co można zobaczyć tutaj to prawdziwa mieszanka wybuchowa. Wchodząc na Jackson Square - najważniejszy punkt dzielnicy - od razu w oczy rzucają się uliczni poeci, którzy na życzenie wybijają na starych maszynach do pisania treść poematu na temat, jaki zażyczył sobie klient. Zaraz za nimi poubierane w czarne i pstrokate stroje kobiety z rozpuszczonymi włosami, które nieregularnie układają się na głowie, zachęcają ruchem ręki do zabawy w przepowiednie - tarot, wróżby, kule i inne przyrządy porozstawiane leżą na stole, a kobieta z przesadzonym makijażem w tajemniczy sposób przygląda się ludziom dookoła. W centrum skwerku liczna publiczność zebrała się wokół artysty, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak więziony pirat - obwiązany kaftanem, brudny, w podartych ciuchach. Opowiada on historyjki i przy okazji buja się na kawałku deski, na której próbuje utrzymać równowagę. W tym samym czasie przez plac przechodzą grupki w przerażających maskach. Oprócz tego mamy żonglerów, grajków, magików, pucybutów i całą masę innych osób. Przypominamy sobie, że zaleca się aby w tych okolicach dbać o swój portfel i rzeczy, bo pośród tych kolorowych i zwracających uwagę postaci krążą też drobni złodzieje i kieszonkowcy. Plecak przekładam do przodu, a aparat mocniej zawiązuję na nadgarstku.
HISTORIE NIESTWORZONE
Nic chyba nie jest tak fascynujące jak historie z Nowego Orleanu. Najważniejszym tematem jest voodoo. W NOLA swego czasu mieszkała kobieta o imieniu Marie Laveau, którą uważano za królową voodoo. Odprawiała ona przerażające rytuały pełne transu, krwi i chorych dźwięków. Voodoo przybyło do Orleanu razem z niewolnikami, głównie z Haiti, gdize po dziś dzień jest to wiodąca religia. Porwani i wywiezieni na obce ziemie ludzie kierowali swoje modlitwy do zmarłych przodków, którzy mieli im pomóc przetrwać ciężkie czasy. Voodoo jest wiodącym tematem na ulicach NOLA, wszędzie znaleźć można gadżety i lokale z ekspozycją związaną z tymi wierzeniami. Do dzisiaj mieszkańcy tego miasta wierzą w voodoo, ale nie jest to już tak spektakularne i krwawe jak niecałe 200 lat temu. Wbrew powszechnej opinii voodoo to nie tylko czarna magia i kwas, to też modlitwy w dobrej wierze - po zdrowie, szczęście, powodzenie itd.
Marie Laveau, zwana też królową voodoo
Innym gorącym tematem Nowego Orleanu są wampiry i duchy. Krąży o nich mnóstwo miejskich legend i opowieści. Dla przykładu jeszcze w latach 30tych poprzedniego wieku bracia John i Wayne Carter zostali skazani za serię morderstw. Cały proceder wyszedł na jaw, kiedy jedna z potencjalnych ofiar braci uciekła z ich posesji i poinformowała policję. Na miejscu znaleziono ciała kompletnie pozbawione krwi, z ranami przypominającymi nakłucia wampirzych zębów. Twierdzi się, że byli oni wampirami i do dzisiaj można ich spotkać, ponieważ ich ciała zniknęły z rodzinnej krypty i nikt do końca nie wie co się z nimi stało.
Jedną z ciekawych "urban legends" jest historia Rougarou, zwanego po naszemu Bagnowyjem. Nowoorleańczycy wierzą, że ten potwór o ciele człowieka i głowie psa, przypominający do złudzenia wilkołaka, buszował po luizjańskich bagnach i był wyjątkowo brutalny. Z jego włosów słynna magiczka Violetta Beauvais tworzyła różdżki, które miały zdolność koncentrowania czarnej magii. Obecnie legendę bagnowyja wykorzystuje się jako "straszak" na dzieci :) Cóż, co kraj to obyczaj, nas straszono kudłatym durnowatym :D
Oprócz tego możecie posłuchać jeszcze historii o nawiedzonych domach, o duchach krążących po miejskich cmentarzach, na każdym kroku możecie zetknąć się z tematem czarnej magii i mistycznych obrzędów. I chociaż to wszystko brzmi jak fantastyka to idąc ulicami Nowego Orleanu wyobraźnia może robić swoje :)
BOOGIE WOOGIE WOO
Mamy nadzieję, że przybliżyliśmy Wam nieco klimat Nowego Orleanu i zachęciliśmy do zobaczenia, bo uważamy, że warto. Miasto jest mega ciekawe, owiane tajemnicami, legendami, przypowieściami o rzeczach, które powodują dreszcze na ciele. Jeżeli macie dobrą wyobraźnię, to przy odpowiednim przygotowaniu się przed wylotem możecie przeżyć naprawdę niezła "jazdę". Znowu działą tu efekt czasu, bo wszystkie te rzeczy działy się wcale nie tak dawno i w mieście wyraźnie czuć węzły pomiędzy teraźniejszością a przeszłością.
Dla nas bomba i być może jeszcze kiedyś wybierzemy się w tamte strony. Póki co, czekają inne miejsca :)
Comments