top of page

Nocne rozmowy z demonami



"Znowu mam ten wieczór. Niby wszystko jest OK, ale dopada mnie to durne uczucie. Jakby w środku mnie była jakaś czarna dziura, która wciąga co jakiś czas i ciężko się z niej wydostać. W mojej głowie słyszę demony. Nic takiego się nie stało, ale czuję ciężar w klatce...


Czas na szklankę bourbonu, na raz, na hejnał. Przez chwilę płynący przełykiem alkohol paraliżuje to uczucie, ale po chwili wszystko wraca. Jedna szklanka to mało, biorę drugą. Na raz, na hejnał. To samo uczucie. Dzisiaj już nic nie zrobię, nie jestem w dobrej formie. Siadam z trzecią szklanką w fotelu i myślę.


Fajnie tego wszystkiego doświadczać, fajnie mieć Stany na wyciągnięcie ręki, ale wszystkie emocje przeżywamy tu sami. Jeszcze chyba za wcześnie, żeby ze spokojem spoglądać na stare życie. Niby poznajemy tutaj nowych ludzi, jesteśmy otwarci. Jeżeli potrzebuję się wyluzować, dzwonię do Gabe'a, który zawsze coś robi. Prawdziwy millennials, non stop w otoczeniu ludzi, wielu ludzi, zawsze gdzieś na spędzie albo na imprezie. Kiedy na niego patrzymy to podziwiamy go za to jaki jest, za to podejście - no stress, no problem, żyj tu i teraz, pamiętaj o bliskich. No i pamiętamy, ale nasi ludzie są daleko stąd...


Łyk bourbonu spływa spokojnie przełykiem, robi się przyjemnie ciepło, a myśli powoli zwalniają...


Kumpel się hajta, a my jesteśmy w potrzasku. Kto k*rwa wymyślił, żeby człowiek miał 15 dni wolnego w roku. Niech ktoś mi powie, że to nie jest współczesne niewolnictwo. Spaceruję po tym parkingu dookoła biura jak po więziennym spacerniaku, na czas, sam, jakbym był w izolowanej celi w zakładzie o zaostrzonym rygorze. Potem wracam między mury i przykuty do biurka spoglądam tylko czasem przez okno na słoneczny dzień i marzę, żeby być teraz gdzieś nad wodą i spijać zimnego drinka nie myśląc o niczym.


Kumpel się hajta, top of the top naszych przyjaciół, a my w potrzasku. Trzecia szklanka opustoszała. Mało, biorę kolejną...


Bilety drogie i chociaż można byłoby to przeskoczyć to i tak brakuje dni. Rodzice przylatują, to jest główny program tego roku, na to pójdą nasze wolne dni. Przecież to zrozumiałe, kumpel mówi nie martw się, rozumiemy, ale jakoś nie mogę się tak po prostu uspokoić. Życie ludzi idzie naprzód, dzieci rosną, zmieniają się sprawy. Już nawet nie nadążam za faktami. Ten głębszy łyk whiskey jest tak samo gorzki jak moje myśli w tym momencie. Może trzeba to rzucić w pizdu i wracać? Ale po co? To co piszą w gazetach i puszczają w TV to jakiś dramat. Rozsądek mówi, że więcej dobrego zrobię zostając w Karolinie niż gdybym miał wrócić ze Stanów i poddać się marnej rzeczywistości, chociaż tak dobrze znanej. Gdybym tylko mógł to kupiłbym im wszystkim bilety i zaprosił do nas, pokazałbym im Amerykę. Odtworzylibyśmy stare życie na nowych terenach, chociaż na te dwa czy trzy tygodnie. To byłoby piękne, nacieszyć się nimi tutaj, w naszej nowej rzeczywistości, razem z nimi przeżywać raz jeszcze ekscytację rzeczami, które dziś są codziennością, a na początku przygody były takie amerykańskie i fascynujące. Jak te j*bane skrzynki na pocztę przy drodze czy 6-litrowe pickupy i domki z drewna. Może myślimy sobie, ze tak moglibyśmy się odwdzięczyć za to, że nas tam fizycznie nie ma.


Piąta szklanka to pewniak. Dopijam resztkę i odkręcam kurek, z którego leje się Knob Creek...


Na ekranie monitora lecą amerykańskie teledyski, amerykańskie filmiki, a w Google wyszukuję zdjęć z USA. Inspiruję się, przypominam sobie dlaczego tu jestem. Może to mało prawdopodobne, ale ponad 20 lat czekałem na to, żeby zobaczyć Stany. Od pierwszego momentu, kiedy usłyszałem rozmowę starszych osób o cudownym świecie za oceanem, chciałem tam być. Wymyślałem różne sposoby i kombinowałem jak się prześlizgnąć przez surowe restrykcje. Myślałem, co mógłbym zrobić, żeby zamieszkać tam i spełnić swój amerykański sen. A teraz miałbym wracać? Czy to już wszystko czego potrzebowałem? Czuję jak pulsują mi skronie a w tle zaczyna szumieć. Przecież jeszcze nie widziałem tylu miejsc, nie wtopiłem się całkiem w ten amerykański vibe. Mam wielkie plany na nasze życie, niektóre pomysły już realizuję. Mieszkam w kraju możliwości ale jeszcze nie skorzystałem z tego terminu w pełni. Czy jakbym teraz wrócił to czułbym niedosyt albo zawód? Pewnie tak, leżałbym na kanapie w dużym pokoju i rozmyślał co mogłoby się jeszcze wydarzyć, gdybym jednak został tam na dłużej. Interesuje mnie wolność i ten patent powoli klaruje mi się w głowie. Jeszcze trochę, muszę powalczyć, muszę to zrobić. Jeszcze poświęcę trochę czasu i być może będę mógł wracać do Polski co miesiąc czy dwa. Wszystko się wtedy zmieni, ale nie mogę teraz się poddać.


Nawet nie wiem kiedy szklanka zrobiła się pusta. Następna.


Amerykańskie obrazy działają, znowu czuję, że żyję swoim marzeniem. Przecież tego pragnąłem i teraz to mam. Stary, k*rwa, mieszkasz w Stanach! Nowy Jork nie jest już tylko tapetą w telefonie czy na lapku, Miami to realny plan na długi weekend. To wszystko mam tu i teraz. Mieszkam w przytulnym domu, jeżdżę po amerykańskich ulicach prawdziwą amerykańskim samochodem, a na koncie gromadzą się dolary. To już nie jest sen, to jest rzeczywistość i muszę w to w końcu uwierzyć. Czuję się jakbym nie dowierzał i nie mógł się w to wkomponować. To chyba ten problem, nie wierzę, że to moje życie. Może oglądam jakiś zajebisty serial, może gram w jakąś grę, zaraz się ocknę i będzie po wszystkim? Wychodzę na chwilę na zewnątrz i widzę te drewniane domy jak z serialu familijnego i czuję, że to jest prawdziwe. W klatce piersiowej zaczyna buzować, ogarnia mnie jakaś niezrozumiała euforia. Stary zrobiłeś to, jesteś w Stanach, to Twoja rzeczywistość! Zamiast się dołować i marnować wieczór na czarnowidztwo pomyśl co możesz tu zrobić, póki jeszcze masz tą wizę!


W porywie euforii nalewam kolejną szklankę. Teraz myśli galopują, pojawiają się pomysły. Biorę swój notes i spisuję jakieś nie do końca zrozumiałe frazy. Raz piszę pionowo, raz poziomo, rysuję strzałki, gwiazdki i wykrzykniki. Zapełniam jedną stronę, drugą, trzecią. Mam ten flow, pomysły lecą jak strugi deszczu z dziurawej rynny. Czuję, że żyję. Spoglądam dumnie na zeszyt, czuję spokój. Tak, mam plan, wiem czym muszę się zająć. Nie ma czasu do stracenia, trzeba wziąć się do roboty.


Szum w głowie jest już bardzo wyraźny, głowa zaczyna być ciężka. To chyba dobra pora żeby położyć się spać. Jutro nowy dzień i nowe rzeczy do zrobienia. Kończę ostatnią szklankę soczystym łykiem i gaszę światło."


Fin.

144 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page