WASZYNGTON. To był nasz pierwszy duży trip po Stanach Zjednoczonych i pierwsze klasyczne "hit the road", czyli zalewamy furę i ruszamy w trasę! Mapa wskazywała 4 godziny drogi autostradami I-85 oraz I-95, sunąc przez Virginię, Maryland, aż do samego Dystryktu Kolumbii. Let's do this!
No cóż, czterogodzinna wycieczka przeobraziła się w 7 godzin katorgi. Na drodze z Raleigh do Waszyngtonu pechowo tego dnia doszło do kilku większych wypadków i ruch w tych okolicach mocno zwalniał. Przetaczaliśmy się przez niektóre rejony żółwim tempem i czasami wręcz chciało się wyskoczyć z kapci. Na szczęście widok panoramy Waszyngtonu rozbudził na dobre apetyty na fajną przygodę. Jeszcze tylko jedno zwolnienie ruchu przed wjazdem do miasta i jesteśmy na miejscu ... : )
HELLO MR PRESIDENT
Za bazę wypadową i nocleg w Waszyngtonie posłużył nam hotel Grand Hyatt położonym w samym sercu miasta, pomiędzy 10tą i 11tą ulica, albo jak kto woli pomiędzy ulicami G i H. W promieniu 5 mil od naszego hotelu mieliśmy w zasadzie wszystkie najważniejsze atrakcje miasta - Biały Dom, Lincoln Memorial, pomnik Waszyngtona, Kapitol, wszelkie muzea itd. Do prezydenckiego domu liczyło nam dosłownie 10 minut drogi spacerkiem, więc postanowiliśmy zacząć właśnie tam. Zaaferowani pobytem w stolicy USA przechadzaliśmy się ulicami miasta kręcąc głowami w lewo i prawo, próbując znaleźć którąś z tych znanych budowli, może wyhaczyć jakąś scenkę z filmów czy seriali. Nim zdążyliśmy się dobrze rozejrzeć, a minęliśmy już Biały Dom...
Zacznę z innej strony - to jak pokazuje się Biały Dom w telewizji to prawdziwy majstersztyk. Piękny, przystrzyżony trawnik pociągnięty pod smukłe filary, kontrastujący swą śnieżnobiałą elewacją z zielenią porastającą ogromne połacie terenu. Kiedy ogląda się relacje z wystąpień prezydenckich można tylko wzdychać i podziwiać prezencję tego kompleksu, który następnie dopisuje się do swojej listy amerykańskiego MUST SEE. A na żywo, no cóż, nie było wielkiego WOW!, nie było szczęki na chodniku, motyli w brzuchu czy uderzeń gorąca perlących rozgrzane z podniecenia czoło. Za dwoma płotami i barierą z łańcucha stoi sobie chatka, która z dalszej perspektywy, na tle otoczenia, wygląda dosłownie jak altanka. Piękna zieleń również nie była tak okazała, ale ok, był listopad, nie ma o czym gadać. Dookoła wszędzie kręci się Secret Service bacznie obserwując sytuację i nie pozostaje nic innego jak strzelanie fotek na zbliżeniu, więc żegnaj jakości cyfrowa : )
Jeżeli przypatrzeć się budynkowi to jest on oczywiście ciekawy, zewnętrzny styl pozostał nienaruszony względem pierwotnego projektu, więc przenosi w czasie o 200 lat wstecz do początków kolonialnych i pierwszych prezydentów tego kraju. Poza tym zaraz jak przypomnisz sobie, że gdzieś tam w środku urzęduje gość o przepotężnej władzy, pilnowany przez szwadrony super wyszkolonych agentów, to robi się ciekawie. I chyba właśnie ten fakt dodaje nieco smaczku, kiedy wyobraźnia wchodzi na obroty i zastanawiasz się jakie historie kryje i pamięta ten niepozorny budynek. Żona mnie tu szturcha, że nie było wcale aż tak źle, ale ja chyba czekałem na mocny wstrząs, który pod Białym Domem nie dotarł :) Prawda jest też taka, że nie można pozwolić zbyt blisko podejść pod budynek ze względów bezpieczeństwa jego rezydentów, więc ok - rozumiemy.
To była relacja od południowej strony budynku. Od strony północnej jest nieco lepiej z dystansem, ponieważ od Białego Domu dzieli nas tylko trochę zieleni, ekipa Secret Service, wysoki płot i ulica Pennsylvania Ave, która została wyłączona z ruchu. Można zrobić zdjęcie i nieco lepiej przypatrzeć się szczegółom budynku. Z tej perspektywy wygląda to dużo lepiej i koniec końców White House pozostawia raczej pozytywne wrażenie :)
POMNIK WASZYNGTONA - dla ojca założyciela
Ołówek, kikut, maczuga, strzała, pachołek, płotek, lufa, maszt itd. - ilu ludzi spytasz co przypomina im pomnik Waszyngtona, tyle usłyszysz odpowiedzi. Sam przyznam, że nawet grając w SimCity żałowałem kasy na postawienie tego zabytku w swoim wirtualnym mieście ;) Nigdy mnie to nie zauroczyło, w żaden sposób, nie rozumiałem idei ani fenomenu tego miejsca. Wydawało mi się to malutkie, dziwne itd. Przecież kurde! sam "projekt" wygląda tak, jakby ktoś przypomniał sobie na dwie godziny przed deadlinem, że trzeba dokończyć robotę i zrobił szybciutki szkic na kolanie. Przyjechałem do Waszyngtonu z myślą odhaczenia w myśl "żeby nie było, że nie widziałem". No to przyjechałem, obejrzałem na żywo ... NO I SIĘ ZDZIWIŁEM! To jest naprawdę konkretny kawał kamienia i kurde robi wrażenie! Co prawda na żywo nie zmienia kształtu, wciąż jest taki sam, ale mimo wszystko od wzniesionej na cześć prezydenta Waszyngtona budowli emanuje jakaś tajemnicza siła.
Z tego co udało mi się wyczytać, cała konstrukcja miała zawierać główny element, który widzimy dzisiaj, oraz 30 wysokich, otaczających go kolumn, ale z racji różnych problemów, kłótni w rządzie, wojny secesyjnej itd. majstrowano sporo przy projekcie i w końcu zdecydowano, że powstanie tylko część główna pomnika, co prawdopodobnie było bardzo dobrą decyzją, ponieważ dzięki temu jest tam super przestrzennie. Przez wiele lat monument ukończony był do wysokości około 40 metrów, rzucając na amerykańską dumę chłodny cień wstydu i klęski. Nic dziwnego, w końcu budowano go na cześć wielkiego ojca założyciela Georga Washingtona i miał symbolizować potężne fundamenty narodu, siłę i jedność obywateli. Koniec końców pomnik jednak ukończono i z jakiegoś powodu na żywo prezentuje się naprawdę dobrze.
Dookoła zabytku rządzi fajnie zagospodarowana otwarta przestrzeń, żadnych budynków, a pod pomnikiem ziemia wyścielona jest eleganckim trawnikiem, na którym można usiąść, odpocząć, rozejrzeć się na spokojnie dookoła. Na zachód ciągnie się pas zieleni wpadający w Park Pamięci i kończący się na memoriale Lincolna. Na wschód tereny zielone kończą swój bieg u stóp Kapitolu. Z jednej i z drugiej strony wygląda to bardzo fajnie. Wracając do pomnika - robi wrażenie, jest ogromny i przekonałem się na własnej skórze, że żadna fotografia nie jest w stanie oddać jego potęgi, którą emanuje na żywo. 169 metrów wysokości i 16.8 metra szerokości u podstawy tworzy solidną budowlę, która stoi twardo na ziemi i dumnie pnie się ku niebu. Trzeba jej oddać należyty szacunek, nawet mimo tego, że czasem przypomina ołówek, pachołek, lufę, maszt itd...
KAPITOL
Jest ponad 10 przecznic w Waszyngtonie, z których z daleka można dostrzec gmach Kapitolu skąpany w promieniach słońca. Złośliwcy krzyczą "Patrzcie, bazylika św. Piotra tam o!", charcząc głośno przy salwie śmiechu. Rzeczywiście projektanci mogli czerpać nieco z "różnych źródeł", ale tak czy siak budynek jest ZA-JE-BIS-TY! Idąc od strony pomnika Waszyngtona można napatrzeć się na niego do bólu, a mimo wszystko pod samymi schodami prowadzącymi na górę skubany dalej robi wrażenie. Może po prostu jest wyjątkowy.
Główna część budynku wygląda jak nieco bardziej "muskularny" Biały Dom z dwoma mniejszymi pomieszczeniami dobudowanymi po obu stronach, ale prawdziwą robotę robi tutaj kopuła ze stojącą na jej czubku Columbią, kobiecą narodową personifikacją Stanów Zjednoczonych. Wiecie jak to jest, ogląda się te Homeland, House of Cards i inne seriale i Kapitol zawsze gdzieś tam się przewinie, czy to w czołówkach, czy w kolejnych epizodach, więc człowiek zmierza do celu porządnie nakręcony. Nie ma mowy, żeby ten budynek kogoś zawiódł. Z jednej strony jest to mało amerykańskie, no bo ten styl, te linie, kolumny, freski itd., ale jednak zrobione z amerykańskim rozmachem - jebitne, dobrze usytuowane, robiące wrażenie już z daleka, w pewien sposób wciągające. Z dużym zainteresowaniem śledzi się kolejne elementy na budowli. Jak wspomniałem wcześniej, do Kapitolu prowadzi kilka bardzo długich ulic, więc budynek ten jest ciągle "na radarze", wręcza zachęca do pójścia w swoim kierunku. Nie da się przejść obok niego obojętnie.
Są jeszcze dwa miejsca w Waszyngtonie, które postanowiłem opisać, ale ze względu na obszerność treści, przedstawię je w drugiej części opowieści o przygodach w stolicy USA.
Bez wątpienia Amerykanie mają na pęczki miast, które mogłyby pełnić funkcję stolicy i budzić zazdrość wśród innych, ale też nie jest tak, że Waszyngton to jakaś totalna dziura, która nie zasługuje nawet na tłustą czcionkę w Google Maps. Co prawda można odnieść wrażenie, że oprócz prosto skonstruowanej siatki ulic to miasto przypomina momentami jeden wielki bajzel, a architektura zmienia się równie szybko co pogoda na Helu w marcu, ale mimo wszystko po Waszyngtonie spaceruje się przyjemnie, szczególnie nocą kiedy główna fala turystów dawno rozbije się o hotele i restauracje w centrum. Dla mnie to pierwsza styczność z szerszą amerykańską kulturą i przyznam się, że sobotni wieczór w stolicy USA był początkowo dość stresujący. Nie byłem przyzwyczajony do takiego kolorytu na ulicy. Różnorodność wśród ludzi jest tak ogromna, że odnosisz wrażenie, że nie wiesz co Cię spotka, mimo tego, że przez 10 ostatnich lat spędzałeś weekendy w knajpach i pod knajpami i prawdopodobnie widziałeś wiele. Ja najzwyczajniej w świecie mógłbym kupić sobie skrzyneczkę browarka, usiąść na schodach jednego z tych trzypiętrowych budyneczków w centrum i obserwować uczestniczących w życiu nocnym ludzi z wielką uwagą. Bezdomni, biznesmeni, politycy, turyści, biali, czarni, azjaci, indianie, hindusi, szaleni homies jak i gangusy, imprezowicze i sportowcy, ludzie poważni szukający spokojnego stolika na kolację czy rozbawieni studenci śpiewający głośno niewyraźne piosenki - tam wszystko miesza się ze sobą. Na głównych ulicach ciągnie się kojący zapach marihuany, która jest legalna w Dystrykcie Kolumbii, ktoś gra na plastikowych wiaderkach jak na perkusji, niespokojny gość na rogu patroluje ulice wzdłuż i wszerz, siorbiąc nerwowo colę z papierowego kubeczka, wystrojone elegancko przyjaciółki strzelają sobie zdjęcia na Insta pod neonami pękających w szwach klubów i restauracji, bezdomni proszą o pieniądze i błogosławią wszystkich dookoła życząc szczęścia i pomyślunku, kolejki do restauracji zamieniają się w fora dyskusyjne, a wszędobylskie policyjne koguty tworzą jedną, wielką dyskotekę na ulicach. Uczestniczenie w tym kolorowym festynie było fajnym i pouczającym przeżyciem. To wszystko, co udało nam się opisać, razem wzięte sprawia, że Waszyngton to miasto pełne niespodzianek i bez wątpienia kierunek warty polecenia. Myślę, że jeszcze tam wrócimy, chociażby na przyjemny weekend pośród ciekawej, amerykańskiej historii, ukrytej pomiędzy budynkami stołecznego miasta.
Zapraszamy do przeczytania drugiej części z wycieczki do Waszyngtonu -> KLIKNIJ TUTAJ!
Comments